czwartek, 26 września 2013
Motywacje! vol. 2
Witam w drugiej części motywacji zdjęciowych! Pamiętajmy o wodzie (i o ogrodach;))!
Uwielbiam ten rysunek. Jest uroczy, różowy (uwielbiam róż, co zupełnie nie pasuje do mojego gustu muzycznego i towarzystwa w jakim się prowadzam;)) i do mnie przemawia:).
Zdecydowanie jestem na tak! Szczególnie, że często o tym zapominam i skoro nie mam siły na 40 minut ćwiczeń, to nie robię nic, a to duży błąd. Walczę z tym.
Pozostawię bez komentarza. No dobrze, nie. Śliczna figura, naprawdę.
I kolejna prawda. Niezaprzeczalna, a mimo to ciągle nie mogę przyzwyczaić sie do faktu, że robię coś, w czym nie jestem najlepsza. Czasem za bardzo zależy mi na idealności wykonania i przez to zapominam, żeby robić coś w ogóle.
Ale się staram!
I to tyle, jeśli chodzi o dzisiejsze motywacje. Do jutra, panie i panowie!:)
środa, 25 września 2013
Moja pielęgnacja twarzy
Z moją cerą jeszcze parę lat temu miałam problemy spore. Znaczy, na tyle, na ile skóra z natury sucha (tak! nie wiem, jakim cudem, bo geny pod tym względem mam tłuste...) może mieć problemy. Sporo ropnych i trochę zaskórników, typowe, dla okresu dojrzewania. Pod koniec liceum znudziło mnie to i zmęczyło i niejako przy okazji zaserwowałam mojej skórze hormony. Skóra zaklaskała uszami, wyschła do reszty, a pryszcze pojawiały się okazyjnie.
I hormony brałam sobie dalej, ze skórą nic nie robiąc, przez całe trzy lata. Pod koniec trzeciego roku nawrzeszczała na mnie kosmetyczka, nie chcąc zrobić mi czyszczenia cery, bo jest zbyt sucha. Kazała smarować najlepiej co godzinę, odstawić wszystkie toniki i zastanowić się nad sobą. Kupiłam krem nagietkowy z ziaji, posmarowałam dwa razy. Dałam spokój.
Ale, na szczęście, to nie koniec tragicznych dziejów mojego pyszczka. W galerii Malta w Poznaniu, jest takie stoisko. Jest to firma, zabijcie mnie, bo nazwy nie pamiętam, która produkuje kremy dedykowane dla konkretnej skóry. I akurat mieli promocję, a ja z koszyczka wylosowałam analizę cery za grosze. Więc, czemu nie?
Analiza wykazała, że skórę mam jeszcze elastyczną, ale suchą. Według stopnia nawilżenia, została oceniona na 51(sic!) lat! Ja mam 21... Wtedy naprawdę się przestraszyłam.
Do kremu domieszałam olej rycynowy i olej z pestek malin i walczę z samą sobą. Nadal nie mam nawyku smarowania twarzy czymkolwiek, ciężko mi o tym pamiętać, ale staram się. Przestałam używać produktów z alkoholem.
A ostatnio odstawiłam hormony i twarz potrafi zaszaleć, szczególnie przed okresem, co doprowadza mnie do małego szału, ale cóż robić? Jestem jeszcze na początku ciężkiej drogi do idealnej cery, tak samo, jak do idealnych włosów, choć na włosach znam się lepiej i lepiej pamiętam, by o nie dbać. Widać za mało kłopotów sprawiała mi kiedyś cera, by teraz mieć nawyk myślenia o niej. Ale się staram, staram i staram. I dolewam oleje gdzie się da;).
I hormony brałam sobie dalej, ze skórą nic nie robiąc, przez całe trzy lata. Pod koniec trzeciego roku nawrzeszczała na mnie kosmetyczka, nie chcąc zrobić mi czyszczenia cery, bo jest zbyt sucha. Kazała smarować najlepiej co godzinę, odstawić wszystkie toniki i zastanowić się nad sobą. Kupiłam krem nagietkowy z ziaji, posmarowałam dwa razy. Dałam spokój.
Ale, na szczęście, to nie koniec tragicznych dziejów mojego pyszczka. W galerii Malta w Poznaniu, jest takie stoisko. Jest to firma, zabijcie mnie, bo nazwy nie pamiętam, która produkuje kremy dedykowane dla konkretnej skóry. I akurat mieli promocję, a ja z koszyczka wylosowałam analizę cery za grosze. Więc, czemu nie?
Analiza wykazała, że skórę mam jeszcze elastyczną, ale suchą. Według stopnia nawilżenia, została oceniona na 51(sic!) lat! Ja mam 21... Wtedy naprawdę się przestraszyłam.
Do kremu domieszałam olej rycynowy i olej z pestek malin i walczę z samą sobą. Nadal nie mam nawyku smarowania twarzy czymkolwiek, ciężko mi o tym pamiętać, ale staram się. Przestałam używać produktów z alkoholem.
A ostatnio odstawiłam hormony i twarz potrafi zaszaleć, szczególnie przed okresem, co doprowadza mnie do małego szału, ale cóż robić? Jestem jeszcze na początku ciężkiej drogi do idealnej cery, tak samo, jak do idealnych włosów, choć na włosach znam się lepiej i lepiej pamiętam, by o nie dbać. Widać za mało kłopotów sprawiała mi kiedyś cera, by teraz mieć nawyk myślenia o niej. Ale się staram, staram i staram. I dolewam oleje gdzie się da;).
sobota, 21 września 2013
Co zmienia 17,5 kilograma mniej?
Zainspirowana tą akcją: klik! zdecydowałam się opisać, co zmieniło się w mojej głowie po schudnięciu (kurczę, znów musiałam wyciągnąć kalkulator, nigdy nie zapamiętam, ile to było;)) 17,5 kilograma.
Po pierwsze, miało to ogromny wpływ na moją pewność siebie. Znaczy, ja zawsze swoją psychikę określałam jako bardzo zdrową, ale bycie najgrubszą dziewczyną w klasie nikomu samooceny nie polepsza. O ile nigdy nikt mnie obrażał ze względu na moją wagę, o tyle ja sama siebie: tak. Jestem niestety z tych osób, które mają większe wymagania wobec siebie, niż inni wobec mnie. I sama na siebie w myślach krzyczałam milion razy, jaką to spasioną świnią nie jestem. Że nigdy nie będę miała chłopaka. I tak dalej.
Zrzucenie tych kilogramów było pierwszym krokiem do pewności siebie. U mnie to niestety nie zadziałało jak magiczna różdżka i musiałam jeszcze nauczyć się, że jestem atrakcyjna. Przez pierwszy rok po schudnięciu nawet nie widziałam, jak faceci się na mnie patrzą. Zupełnie, ani trochę, cały czas wydawało mi się, że jestem fe. Znaczy, moja zdrowa psychika i tak kazała mi podrywać, jak kogoś chciałam no i dopiero odbicie mnie mojemu ówczesnemu facetowi przez jego przyjaciela trochę mi uświadomiło. Teraz pierwszy raz jestem sama od tego czasu i teraz widzę więcej;).
Chociaż, nadal miewam dni, gdy czuję się absolutnie gruba i brzydka i ktoś mnie musi wtedy zapewniać, że jestem ładna, atrakcyjna i wcale nie gruba. Nie wiem, czy to jest do wyleczenia tak zupełnie...
Poza tym, takie schudnięcie daje mnóstwo wiary we własne możliwości. Skoro to mi się udało, to co może się nie udać?:D
Mimo moich nie do końca zdrowych metod chudnięcia, nauczyło mnie to też trochę cierpliwości. Przekonało, że warto robić coś dzień po dniu i się nie zniechęcać.
Można by coś jeszcze wymyślić, ale mimo wszystko, najważniejsze są to poczucie atrakcyjności i pewności siebie. Dlatego chciałam schudnąć i to dostałam w zamian.
Po pierwsze, miało to ogromny wpływ na moją pewność siebie. Znaczy, ja zawsze swoją psychikę określałam jako bardzo zdrową, ale bycie najgrubszą dziewczyną w klasie nikomu samooceny nie polepsza. O ile nigdy nikt mnie obrażał ze względu na moją wagę, o tyle ja sama siebie: tak. Jestem niestety z tych osób, które mają większe wymagania wobec siebie, niż inni wobec mnie. I sama na siebie w myślach krzyczałam milion razy, jaką to spasioną świnią nie jestem. Że nigdy nie będę miała chłopaka. I tak dalej.
Zrzucenie tych kilogramów było pierwszym krokiem do pewności siebie. U mnie to niestety nie zadziałało jak magiczna różdżka i musiałam jeszcze nauczyć się, że jestem atrakcyjna. Przez pierwszy rok po schudnięciu nawet nie widziałam, jak faceci się na mnie patrzą. Zupełnie, ani trochę, cały czas wydawało mi się, że jestem fe. Znaczy, moja zdrowa psychika i tak kazała mi podrywać, jak kogoś chciałam no i dopiero odbicie mnie mojemu ówczesnemu facetowi przez jego przyjaciela trochę mi uświadomiło. Teraz pierwszy raz jestem sama od tego czasu i teraz widzę więcej;).
Chociaż, nadal miewam dni, gdy czuję się absolutnie gruba i brzydka i ktoś mnie musi wtedy zapewniać, że jestem ładna, atrakcyjna i wcale nie gruba. Nie wiem, czy to jest do wyleczenia tak zupełnie...
Poza tym, takie schudnięcie daje mnóstwo wiary we własne możliwości. Skoro to mi się udało, to co może się nie udać?:D
Mimo moich nie do końca zdrowych metod chudnięcia, nauczyło mnie to też trochę cierpliwości. Przekonało, że warto robić coś dzień po dniu i się nie zniechęcać.
Można by coś jeszcze wymyślić, ale mimo wszystko, najważniejsze są to poczucie atrakcyjności i pewności siebie. Dlatego chciałam schudnąć i to dostałam w zamian.
piątek, 20 września 2013
Motywacje!
Dzisiaj mam dla nas wszystkich małą porcję inspiracji zdjęciowych. Tak, gdyby którejś z nas zapomniało się, o co walczymy. Tak, ja też walczę, ja nie tylko testuję! Ja też chcę płaski brzuszek, brak boczków i szczupłe uda... Jak te tutaj:
A co myślicie o tym? Taki kolorowy, wklejany dziennik odchudzania? Nie daje pewnie aż takiego wsparcia, jak prowadzenie bloga, ale robienie czegoś takiego, to prawie jak scrapbooking, a sztuka uspokaja. No i piękna w sumie pamiątka swoich postępów.
Nie muszę chyba mówić, że zarówno nasi mężczyźni, jak i taka pupa, to nieustająca motywacja? Przynajmniej dla mnie:). Na brak powodzenia niby nie cierpię, ale mimo wszystko... Zawsze mogę by bardziej atrakcyjna. I bardziej pewnie zrzucać ciuszki;).
To zdjęcie mówi samo za siebie;).
I pamiętajmy o miłości do siebie samych, zamiast siebie nienawidzić (oj tak, jestem mistrzem w nienawiści do siebie, jak tylko przestaje siebie pilnować;)). Wszystkie jesteśmy cudowne, pamiętajcie:).
Podobają Wam się takie wpisy? Mnie przeglądanie takich zdjęć zawsze motywuje!
czwartek, 19 września 2013
Zostań wege - dni 1-3
Jak mówiłam, robię paczkę dni, żeby bloga nie zaśmiecać. Każdy dzień pisany był w czasie rzeczywistym;).
Dnień 1
Przypominam, że nie mam kuchni, więc muszę sobie radzić jakoś. I jeść, co uda mi się zmajstrować za pomocą mikrofali. Tak więc na śniadanie zjadłam kromkę pełnoziarnistego chleba z dżemem, dwie figi i szklankę soku marchewkowego. Na obiad kuskus z pomidorami i ogórkami (wiem, nie łączy się ich, ale miałam ochotę:P). Na kolacje, wyznaję grzechy, grzankę z serem, u znajomego byłam i zapomniałam mu powiedzieć, że nie jem, a nie chciałam go drugi raz ganiać, więc wszystkie krowy przepraszam.
Pomiędzy były ciastka owsiane, pomidorki koktajlowe, sok marchewkowy i ogórki kiszone. I winogrona!
Mało produktów pełnoziarnistych w tym. Muszę oddać krew w przyszłym miesiącu i już się boję mojego poziomu żelaza...
Dzień 2
Tak jak się spodziewałam, idzie mi to bez większych problemów. Ot, nie jeść mięsa. Newsletter mnie przekonuje, że jak będę jadła natkę pietruszki, to praktycznie nie ma szans na niedobory żelaza. Żeby nie było, że się nie staram, kupię jutro pęczek i będę jadła.
Dzisiejszy obiad był zarówno wegetariański, jak i ogromny. Miałam do wykorzystania zaproszenie na bar sałatkowy w Pizza Hut i właśnie upływała jego ważność, więc pożarłam cztery miski warzyw i owoców. Potem nie miałam już nawet ochoty na kolację.
No i trochę rozproszył mnie wpadający do mnie z zaskoczenia gość, ale to inna historia;).
Dzień 3
Niestety, musiałam się złamać... Zjadłam jogurt. W warunkach polowych jogurt z muesli jest idealnym śniadaniem i mimo wszystko nie chcę sobie odmawiać takiego ułatwienia. Wrócę do braku nabiału, jak tylko będę miała zamontowaną kuchnię (czyli dziś lub jutro, jej!:)).
Zmian w samopoczuciu nie zauważyłam, ale trzy dni bez mięsa to też żadne osiągnięcie, więc zobaczymy, co dalej:).
Dnień 1
Przypominam, że nie mam kuchni, więc muszę sobie radzić jakoś. I jeść, co uda mi się zmajstrować za pomocą mikrofali. Tak więc na śniadanie zjadłam kromkę pełnoziarnistego chleba z dżemem, dwie figi i szklankę soku marchewkowego. Na obiad kuskus z pomidorami i ogórkami (wiem, nie łączy się ich, ale miałam ochotę:P). Na kolacje, wyznaję grzechy, grzankę z serem, u znajomego byłam i zapomniałam mu powiedzieć, że nie jem, a nie chciałam go drugi raz ganiać, więc wszystkie krowy przepraszam.
Pomiędzy były ciastka owsiane, pomidorki koktajlowe, sok marchewkowy i ogórki kiszone. I winogrona!
Mało produktów pełnoziarnistych w tym. Muszę oddać krew w przyszłym miesiącu i już się boję mojego poziomu żelaza...
Dzień 2
Tak jak się spodziewałam, idzie mi to bez większych problemów. Ot, nie jeść mięsa. Newsletter mnie przekonuje, że jak będę jadła natkę pietruszki, to praktycznie nie ma szans na niedobory żelaza. Żeby nie było, że się nie staram, kupię jutro pęczek i będę jadła.
Dzisiejszy obiad był zarówno wegetariański, jak i ogromny. Miałam do wykorzystania zaproszenie na bar sałatkowy w Pizza Hut i właśnie upływała jego ważność, więc pożarłam cztery miski warzyw i owoców. Potem nie miałam już nawet ochoty na kolację.
No i trochę rozproszył mnie wpadający do mnie z zaskoczenia gość, ale to inna historia;).
Dzień 3
Niestety, musiałam się złamać... Zjadłam jogurt. W warunkach polowych jogurt z muesli jest idealnym śniadaniem i mimo wszystko nie chcę sobie odmawiać takiego ułatwienia. Wrócę do braku nabiału, jak tylko będę miała zamontowaną kuchnię (czyli dziś lub jutro, jej!:)).
Zmian w samopoczuciu nie zauważyłam, ale trzy dni bez mięsa to też żadne osiągnięcie, więc zobaczymy, co dalej:).
środa, 18 września 2013
Dieta 10-dniowa doktor Mai Błaszczyn - recenzja
I drugi, skopiowany z mojego starego bloga post, czyli efekty, które osiągnęłam trzymając się tego jadłospisu:).
Jakie efekty? Przez 10 dni diety, ćwiczeń i użytkowania balsamu wyszczuplającego straciłam 9,5 centymetra w obwodach i 2,5 kilograma.
Wyniki w pełni mnie satysfakcjonują.
Niestety, w trakcie jej przeprowadzania byłam dość zmęczona, nie mogłam się skupić, mimo, że uwielbiam owoce i warzywa wyraźnie brakowało mi węglowodanów. Następnym razem na oczyszczenie wybiorę już pewnie inną dietę.
Dieta ta, którą dwukrotnie przeprowadziłam od początku do końca, wymaga sporo samozaparcia, szczególnie zimą, gdy ogranicza nas dostępność warzyw i owoców, szczególnie tych świeżych. Osobiście pozwoliłam sobie korzystać z produktów kiszonych (konserwowym powiedziałam za to stanowcze nie).
Dla każdego, kto kiedyś chciałby spróbować, podaję moje przepisy, rozwiązania i koncepcje na przetrwanie.
Po pierwsze, w zimę jest mi zimno. W związku z tym, do każdej kolacji, a czasem i obiadu, dołączałam „pomidorową” do picia, składającą się z wody, koncentratu pomidorowego, odrobiny chilli i soli. Mi przynosiła mnóstwo ulgi, chyba, że przesadziłam z chilli;).
Kolejnym ciepłym rozwiązaniem było ścieranie porannych bądź przekąskowych jabłek na tarce i dodawanie do nich cynamonu, po czym podgrzewanie ich w mikrofali. W ten sposób nie łamiąc założeń (za bardzo) miałam ciepły posiłek przed porannym marznięciem na przystanku.
W razie ogromnej ochoty na coś słodkiego jadłam suszone owoce – owoce dozwolone są bez ograniczeń. Naturalnie, lepsze świeże, ale raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodziły i te suszone.
Pora na przepisy obiadowe, czyli surówki (jako, że raczej nie lubię nasion i orzechów wewnątrz sałatek, to na małym spodeczku zjadałam je na deser):
Metoda przygotowania jest zawsze taka sama: pokroić/porwać/zetrzeć składniki i wymieszać z odrobina soku z cytryny i solą (jeśli potrzeba)
Następnym punktem programu są ciepłe kolacje warzywne. W diecie występuje ich sześć, toteż niektórych koncepcji nie wypróbowałam.
Mimo miliona pomysłów w końcu zjadłam dwa dni pod rząd paprykę nadziewaną farszem z mielonego z indyka, papryki, cebuli i koncentratu pomidorowego.
I to by było na tyle. Nadal pozostaje ta dieta jedną z moich ulubionych diet, ale dzięki temu będę mogła poświęcić dni, gdzie musiałabym ją ponownie testować na jakąś inną dietę. A tak, mogę się wziąć na coś nowego. Dobrze, że wreszcie przypomniałam sobie stare hasło:).
Jakie efekty? Przez 10 dni diety, ćwiczeń i użytkowania balsamu wyszczuplającego straciłam 9,5 centymetra w obwodach i 2,5 kilograma.
Wyniki w pełni mnie satysfakcjonują.
Niestety, w trakcie jej przeprowadzania byłam dość zmęczona, nie mogłam się skupić, mimo, że uwielbiam owoce i warzywa wyraźnie brakowało mi węglowodanów. Następnym razem na oczyszczenie wybiorę już pewnie inną dietę.
Dieta ta, którą dwukrotnie przeprowadziłam od początku do końca, wymaga sporo samozaparcia, szczególnie zimą, gdy ogranicza nas dostępność warzyw i owoców, szczególnie tych świeżych. Osobiście pozwoliłam sobie korzystać z produktów kiszonych (konserwowym powiedziałam za to stanowcze nie).
Dla każdego, kto kiedyś chciałby spróbować, podaję moje przepisy, rozwiązania i koncepcje na przetrwanie.
Po pierwsze, w zimę jest mi zimno. W związku z tym, do każdej kolacji, a czasem i obiadu, dołączałam „pomidorową” do picia, składającą się z wody, koncentratu pomidorowego, odrobiny chilli i soli. Mi przynosiła mnóstwo ulgi, chyba, że przesadziłam z chilli;).
Kolejnym ciepłym rozwiązaniem było ścieranie porannych bądź przekąskowych jabłek na tarce i dodawanie do nich cynamonu, po czym podgrzewanie ich w mikrofali. W ten sposób nie łamiąc założeń (za bardzo) miałam ciepły posiłek przed porannym marznięciem na przystanku.
W razie ogromnej ochoty na coś słodkiego jadłam suszone owoce – owoce dozwolone są bez ograniczeń. Naturalnie, lepsze świeże, ale raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodziły i te suszone.
Pora na przepisy obiadowe, czyli surówki (jako, że raczej nie lubię nasion i orzechów wewnątrz sałatek, to na małym spodeczku zjadałam je na deser):
Metoda przygotowania jest zawsze taka sama: pokroić/porwać/zetrzeć składniki i wymieszać z odrobina soku z cytryny i solą (jeśli potrzeba)
- Surówka z ogórka i koperku
- Surówka z kiszonej kapusty, cebuli i tartej marchewki
- Surówka z pomidorków koktajlowych, sałaty lodowej i szczypiorku
- Surówka z tartej marchewki z orzechami włoskimi i czosnkiem
- Surówka z białej kapusty, tartej marchewki i świeżo mielonego pieprzu
- Surówka z pęczka rzodkiewki z sałatą lodową i koperkiem
- Surówka z kiszonych ogórków i cebuli
Następnym punktem programu są ciepłe kolacje warzywne. W diecie występuje ich sześć, toteż niektórych koncepcji nie wypróbowałam.
- Papryka nadziewana farszem warzywnym z sosem pomidorowym
- Gołąbki z farszem warzywnym i sosem pomidorowym
- Frytki z selera, pietruszki i marchewki z sosem pomidorowym
- Gotowany brokuł
- Gotowana fasolka szparagowa
- Dowolna inna ugotowana mrożonka, byle kompletnie warzywna
- Spaghetti z cukinii z sosem pomidorowym
- Stimeria
- Zupa kalafiorowa
- Zupa dahl z soczewicą
Mimo miliona pomysłów w końcu zjadłam dwa dni pod rząd paprykę nadziewaną farszem z mielonego z indyka, papryki, cebuli i koncentratu pomidorowego.
I to by było na tyle. Nadal pozostaje ta dieta jedną z moich ulubionych diet, ale dzięki temu będę mogła poświęcić dni, gdzie musiałabym ją ponownie testować na jakąś inną dietę. A tak, mogę się wziąć na coś nowego. Dobrze, że wreszcie przypomniałam sobie stare hasło:).
wtorek, 17 września 2013
Dieta 10-dniowa doktor Mai Błaszczyn - wprowadzenie
Dokopałam się na swoim starym blogu wszystkich postów, gdzie zaciekle dietę tę testowałam i doprowadziłam do końca. Zapraszam w takim wypadku na monster text:
(źródło: http://www.mojegotowanie.pl/)
Chociaż w ciągu 10-dniowej diety maksymalnie dostarczysz organizmowi 600 kcal dziennie, nie powinnaś poczuć się źle. Dieta jest szczególnie zalecana osobom z osłabioną odpornością, nadciśnieniem, zbyt wysokim poziomem cholesterolu, kamicą nerkową i żółciową, zwyrodnieniami stawów. Przyspiesza przemianę materii, poprawia nastrój, przywraca blask skórze.
Jak się przygotować, by kuracja była skuteczna
Właściwa dieta oczyszczająca owocowo-warzywna trwa 10 dni. Nie można jednak przejść na nią “z marszu”. Zanim zaczniesz kurację, w dniu ją poprzedzającym odstaw napoje pobudzające – kawę z kofeiną, czarną mocną herbatę, alkohol. Zrezygnuj z pieczywa, makaronów, płatków zbożowych. Zalecane jest za to lekkie danie bezmięsne. Ostatni posiłek zjedz o godzinie 18.00. Powinno to być coś lekkostrawnego, np. porcja sałaty z sosem winegret. Przed snem wypij jedną lub dwie filiżanki chińskiej herbaty Ninghong. Można ją kupić w sklepach zielarskich. Porcja, która wystarczy na miesiąc, kosztuje około 20 zł.
Jadłospis na 10 dni
Dzień 1. i 2. – tylko owoce
Na śniadanie wypij świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i cytryny, rozcieńczony wodą. Następnie zdecyduj, jakie “danie” będziesz jeść przez resztę dnia. Możesz wybrać tylko jeden rodzaj owoców: arbuzy, winogrona lub jabłka. Jedz je w dowolnych ilościach, gdy poczujesz głód. Jeśli jednak wybrany owoc szybko ci się znudzi, możesz zmienić go na inny, pod warunkiem, że nastąpi to dopiero w drugiej połowie dnia, a odstęp między “posiłkami” z różnych owoców wyniesie minimum dwie godziny.
Dzień 3. do 8. – wprowadzamy warzywa do diety
Śniadanie: codziennie dowolne owoce
Obiad: duża porcja surówki warzywnej z dodatkiem kiełków, nasion i migdałów
Kolacja: warzywa na parze lub duszone
Przed snem: koniecznie wypij herbatę Ninghong.
Między posiłkami możesz “podjadać”, ale wyłącznie owoce, ewentualnie wypić ziołową herbatkę.
Dzień 9. i 10. – nadszedł czas na nabiał
Śniadanie: świeżo wyciśnięty sok z dowolnych owoców
II śniadanie: muesli z jogurtem lub mlekiem sojowym
Obiad: porcja sałaty
Kolacja: świeżo wyciśnięty sok z warzyw, porcja ryby lub piersi z kurczaka z purée z zielonego groszku lub porcją surówki
By utrzymać efekty odtruwania, należy po zakończeniu kuracji przejść na dietę 1000 kcal (zwykle lekarze zalecają 2 tygodnie). Potem także trzeba uważać: ograniczyć do minimum tłuszcze zwierzęce, czerwone mięso i słodycze, a nie żałować sobie warzyw, owoców, ryb oraz chudego nabiału. Zanim zaczniesz dietę, wybierz się na zakupy. Owoce i warzywa, które wykorzystasz w kuracji, powinny być świeże i niepryskane.
Jakby ktoś pytał: nie namawiam, odradzam wręcz, odchudzanie się za jej pomocą. To nie jest jej cel. Herbatki nie piję, ponoć jest wycofana ze sprzedaży od dawna, piję zieloną i nie narzekam. Jeśli ktoś bardzo by chciał, to stosować można, byle ostrożnie i przerywać przy jakichkolwiek problemach. Absolutnie nie robić tego co ja i nie ćwiczyć, bo krzywdę sobie zrobicie.
Ok, recenzję zostawię sobie na jutro. Powiem tylko, że efekty były;)
(źródło: http://www.mojegotowanie.pl/)
10-dniowa dieta owocowo-warzywna Mai Błaszczyszyn
Podstawą kuracji oczyszczającej, opracowanej przez Maję Błaszczyszyn, cenionego w Polsce dietetyka i bioterapeutę, są owoce i warzywa jedzone na surowo. Obfitują one w łatwo przyswajalne substancje (witaminy, składniki mineralne, “dobre” tłuszcze, węglowodany i białko). Przede wszystkim są jednak świetnym źródłem błonnika, który nie tylko oczyszcza, ale również zapobiega uczuciu głodu.Chociaż w ciągu 10-dniowej diety maksymalnie dostarczysz organizmowi 600 kcal dziennie, nie powinnaś poczuć się źle. Dieta jest szczególnie zalecana osobom z osłabioną odpornością, nadciśnieniem, zbyt wysokim poziomem cholesterolu, kamicą nerkową i żółciową, zwyrodnieniami stawów. Przyspiesza przemianę materii, poprawia nastrój, przywraca blask skórze.
Jak się przygotować, by kuracja była skuteczna
Właściwa dieta oczyszczająca owocowo-warzywna trwa 10 dni. Nie można jednak przejść na nią “z marszu”. Zanim zaczniesz kurację, w dniu ją poprzedzającym odstaw napoje pobudzające – kawę z kofeiną, czarną mocną herbatę, alkohol. Zrezygnuj z pieczywa, makaronów, płatków zbożowych. Zalecane jest za to lekkie danie bezmięsne. Ostatni posiłek zjedz o godzinie 18.00. Powinno to być coś lekkostrawnego, np. porcja sałaty z sosem winegret. Przed snem wypij jedną lub dwie filiżanki chińskiej herbaty Ninghong. Można ją kupić w sklepach zielarskich. Porcja, która wystarczy na miesiąc, kosztuje około 20 zł.
Jadłospis na 10 dni
Dzień 1. i 2. – tylko owoce
Na śniadanie wypij świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i cytryny, rozcieńczony wodą. Następnie zdecyduj, jakie “danie” będziesz jeść przez resztę dnia. Możesz wybrać tylko jeden rodzaj owoców: arbuzy, winogrona lub jabłka. Jedz je w dowolnych ilościach, gdy poczujesz głód. Jeśli jednak wybrany owoc szybko ci się znudzi, możesz zmienić go na inny, pod warunkiem, że nastąpi to dopiero w drugiej połowie dnia, a odstęp między “posiłkami” z różnych owoców wyniesie minimum dwie godziny.
Dzień 3. do 8. – wprowadzamy warzywa do diety
Śniadanie: codziennie dowolne owoce
Obiad: duża porcja surówki warzywnej z dodatkiem kiełków, nasion i migdałów
Kolacja: warzywa na parze lub duszone
Przed snem: koniecznie wypij herbatę Ninghong.
Między posiłkami możesz “podjadać”, ale wyłącznie owoce, ewentualnie wypić ziołową herbatkę.
Dzień 9. i 10. – nadszedł czas na nabiał
Śniadanie: świeżo wyciśnięty sok z dowolnych owoców
II śniadanie: muesli z jogurtem lub mlekiem sojowym
Obiad: porcja sałaty
Kolacja: świeżo wyciśnięty sok z warzyw, porcja ryby lub piersi z kurczaka z purée z zielonego groszku lub porcją surówki
By utrzymać efekty odtruwania, należy po zakończeniu kuracji przejść na dietę 1000 kcal (zwykle lekarze zalecają 2 tygodnie). Potem także trzeba uważać: ograniczyć do minimum tłuszcze zwierzęce, czerwone mięso i słodycze, a nie żałować sobie warzyw, owoców, ryb oraz chudego nabiału. Zanim zaczniesz dietę, wybierz się na zakupy. Owoce i warzywa, które wykorzystasz w kuracji, powinny być świeże i niepryskane.
Jakby ktoś pytał: nie namawiam, odradzam wręcz, odchudzanie się za jej pomocą. To nie jest jej cel. Herbatki nie piję, ponoć jest wycofana ze sprzedaży od dawna, piję zieloną i nie narzekam. Jeśli ktoś bardzo by chciał, to stosować można, byle ostrożnie i przerywać przy jakichkolwiek problemach. Absolutnie nie robić tego co ja i nie ćwiczyć, bo krzywdę sobie zrobicie.
Ok, recenzję zostawię sobie na jutro. Powiem tylko, że efekty były;)
poniedziałek, 16 września 2013
Dieta kapuściana - mini recenzja
Padło pytanie, czy testowałam dietę. Ten.. Tak, kiedyś tak. Ale nie zrobię teraz jej pełnego testu, bo to była najgorsza dietowa katorga jaką w życiu przeżyłam.
Mówią, że chociaż na początku zupka będzie smakować... Mi nie smakowała. Na początku jakoś się zmuszałam, dwa dni zupę jadłam, potem machnęłam ręką i stwierdziłam, że gdzieś jest granica poświęcenia. Nawet kopenhaską dawałam radę, ale nie to...
Efekty, owszem, daje. Tylko co z tego, jak paskudność tej zupy wymyka się wszelkim opisom?
Nigdy w życiu, choćbym miała być zupełnie okrągła i toczyć się po chodniku.
Nigdy.
Mówią, że chociaż na początku zupka będzie smakować... Mi nie smakowała. Na początku jakoś się zmuszałam, dwa dni zupę jadłam, potem machnęłam ręką i stwierdziłam, że gdzieś jest granica poświęcenia. Nawet kopenhaską dawałam radę, ale nie to...
Efekty, owszem, daje. Tylko co z tego, jak paskudność tej zupy wymyka się wszelkim opisom?
Nigdy w życiu, choćbym miała być zupełnie okrągła i toczyć się po chodniku.
Nigdy.
niedziela, 15 września 2013
Gruba lektura: Traktat o odchudzaniu
Joannę Chmielewską w znakomitej większości znamy z jej kryminałów. To wielce utalentowana i bardzo płodna autorka, więc jestem pewna, że każdy z nas zetknął się z przynajmniej jedną z jej książek.
Niewiele z nas jednak wie, że ta sama autorka popełniła jeden z najbardziej racjonalnych poradników odchudzania. "Traktat o odchudzaniu" to książka zabawna i mocno autobiograficzna. Rozprawia się z wieloma mitami, bez żenady wyśmiewa niektóre zachowania grubasów.
Sama pochodzi z rodziny mającej skłonności do tycia, więc doskonale rozumie, jak to jest całe życie walczyć z wagą. Jednocześnie, książka to NIE jest przepisem na odchudzanie. Jest zbiorem przemyśleń, wspomnień i sposobów, w jaki autorka i jej bliscy walczą i walczyli z kilogramami.
Zapewne właśnie dlatego książka nie zdobyła takiej sławy, bo mimo, że książki pani Chmielewskiej kojarzą wszyscy, to żadna z niej celebrytka. I w takim toni jest utrzymana jej książka. Jakby napisała ją zwykła kobieta, ze zwykłymi problemami, nie sławna pisarka.
Z czystym sumieniem mogę polecić ją absolutnie każdemu, bo książka jest zarówno zabawna, jak i czasem wzruszająca, nie naiwna i całkiem motywująca.
Naprawdę, przeczytajcie. Mało jest tak dobrych książek o odchudzaniu.
A, sprawozdanie! Prawie bym zapomniała:). Skłony już wykonałam, i wreszcie poszłam biegać. Co prawda ledwo trochę powyżej dwóch kilometrów, ale pobiegłam, i to się dla mnie liczy. Muszę odzyskać kondycję, a potem już będzie z górki:).
I mała rzecz, która potrafi poprawić nastrój. Jakaś kobieta, w wieku starszym, około 60 lat na oko, uśmiechnęła się szeroko na mój widok i zapytała: Już od rana?
Jej miasto! Jak biegałam na mojej wiosce, to starsze panie najwyżej dziwnie się patrzyły. Tutaj, w Poznaniu, można dostać wsparcie od obcej kobiety na ulicy. Zawsze wiedziałam, że pisane mi jest miasto:).
Niewiele z nas jednak wie, że ta sama autorka popełniła jeden z najbardziej racjonalnych poradników odchudzania. "Traktat o odchudzaniu" to książka zabawna i mocno autobiograficzna. Rozprawia się z wieloma mitami, bez żenady wyśmiewa niektóre zachowania grubasów.
Sama pochodzi z rodziny mającej skłonności do tycia, więc doskonale rozumie, jak to jest całe życie walczyć z wagą. Jednocześnie, książka to NIE jest przepisem na odchudzanie. Jest zbiorem przemyśleń, wspomnień i sposobów, w jaki autorka i jej bliscy walczą i walczyli z kilogramami.
Zapewne właśnie dlatego książka nie zdobyła takiej sławy, bo mimo, że książki pani Chmielewskiej kojarzą wszyscy, to żadna z niej celebrytka. I w takim toni jest utrzymana jej książka. Jakby napisała ją zwykła kobieta, ze zwykłymi problemami, nie sławna pisarka.
Z czystym sumieniem mogę polecić ją absolutnie każdemu, bo książka jest zarówno zabawna, jak i czasem wzruszająca, nie naiwna i całkiem motywująca.
Naprawdę, przeczytajcie. Mało jest tak dobrych książek o odchudzaniu.
A, sprawozdanie! Prawie bym zapomniała:). Skłony już wykonałam, i wreszcie poszłam biegać. Co prawda ledwo trochę powyżej dwóch kilometrów, ale pobiegłam, i to się dla mnie liczy. Muszę odzyskać kondycję, a potem już będzie z górki:).
I mała rzecz, która potrafi poprawić nastrój. Jakaś kobieta, w wieku starszym, około 60 lat na oko, uśmiechnęła się szeroko na mój widok i zapytała: Już od rana?
Jej miasto! Jak biegałam na mojej wiosce, to starsze panie najwyżej dziwnie się patrzyły. Tutaj, w Poznaniu, można dostać wsparcie od obcej kobiety na ulicy. Zawsze wiedziałam, że pisane mi jest miasto:).
sobota, 14 września 2013
Zostań wege - dzień 0
Kolejne dni będę opisywała po 2-3 na raz, żeby nie pisać w kółko o jednym:). A teraz, proszę państwa, dzień zero!:D
Liczyłam, że materiały dostanę od razu po rejestracji. Okazało się, że dostaje się je dobę po, więc musiałam troszkę poczekać, a w międzyczasie rano kupiłam gotowe nuggetsy na obiad (brak kuchni:/), więc dziś pożeram zapasy (mam nadzieję, że kabanosy wytrzymają do wtorku, kiedy przyjeżdża moja mama). Na kolacje zjem drugą połowę nuggetów i jutro będę mogła wystartować z wegetariańską lodówką.
Ale materiały już przeczytałam. Po pierwsze, zostałam niemile zaskoczona: oferowano mi wegetarianizm, a dostałam weganizm. Mam zerwać z mlekiem i jajami. Nie jestem przekonana do tego pomysłu, co z moją owsianką? Na wodzie? A miód mogę? Gdzie jajecznica?
Ale, żeby nie było, spróbuję. Nie będę piła mleka roślinnego, ale bez niego też powinnam dać sobie radę.
Na razie jadłospis nieco spłycił moją wiedzę o wegetarianizmie, zamiast ją pogłębić. Vivo, serio? Granulat sojowy, hummus, tahini? Jakbym zaproponowała cokolwiek z tego mojej mamie, nieobeznanej w zagranicznej kuchni, to by parsknęła śmiechem. I wafle ryżowe...
Czemu nie razowe bułki, zupa pomidorowa z soczewicą, czy choćby fasolka w sosie pomidorowym? Jakoś tak delikatniej, a nie zaraz kompletnie obce kuchni polskiej potrawy. Bo dla młodych, to fajnie, ale chyba chcemy więcej osób nawracać, tak?:)
W każdym razie, oto przykładowy jadłospis dnia pierwszego:
W międzyczasie przegryzaj: wafle ryżowe z pastą sezamową (tahini - do kupienia w marketach lub przepis tutaj); jabłka; sałatkę warzywną (marchew, papryka, kapusta, biała fasolka)"
Co zjem ja, za jakiś czas, jak będę składać meldunek z pierwszych dni.
Co jeszcze przeczytałam?
Mozna uprawiać sport na diecie wegetariańskiej, dużo zwierząt jest zabijanych na jedzenie. Nic odkrywczego, zobaczymy, co jutro:)
Liczyłam, że materiały dostanę od razu po rejestracji. Okazało się, że dostaje się je dobę po, więc musiałam troszkę poczekać, a w międzyczasie rano kupiłam gotowe nuggetsy na obiad (brak kuchni:/), więc dziś pożeram zapasy (mam nadzieję, że kabanosy wytrzymają do wtorku, kiedy przyjeżdża moja mama). Na kolacje zjem drugą połowę nuggetów i jutro będę mogła wystartować z wegetariańską lodówką.
Ale materiały już przeczytałam. Po pierwsze, zostałam niemile zaskoczona: oferowano mi wegetarianizm, a dostałam weganizm. Mam zerwać z mlekiem i jajami. Nie jestem przekonana do tego pomysłu, co z moją owsianką? Na wodzie? A miód mogę? Gdzie jajecznica?
Ale, żeby nie było, spróbuję. Nie będę piła mleka roślinnego, ale bez niego też powinnam dać sobie radę.
Na razie jadłospis nieco spłycił moją wiedzę o wegetarianizmie, zamiast ją pogłębić. Vivo, serio? Granulat sojowy, hummus, tahini? Jakbym zaproponowała cokolwiek z tego mojej mamie, nieobeznanej w zagranicznej kuchni, to by parsknęła śmiechem. I wafle ryżowe...
Czemu nie razowe bułki, zupa pomidorowa z soczewicą, czy choćby fasolka w sosie pomidorowym? Jakoś tak delikatniej, a nie zaraz kompletnie obce kuchni polskiej potrawy. Bo dla młodych, to fajnie, ale chyba chcemy więcej osób nawracać, tak?:)
W każdym razie, oto przykładowy jadłospis dnia pierwszego:
"Śniadanie: mleko roślinne (fortyfikowane wapniem) +płatki jęczmienne+pokrojona nektarynka+suszone figi+migdały
Obiad: tortilla
(jako farszu użyj czerwonej/białej fasoli lub granulatu sojowego, dodaj
warzywa jak sałata, cebula, pomidory, ogórki, brokuły, kalafior, świeże
liście szpinaku; jako sosu użyj bezjajecznego majonezu lub koncentratu
pomidorowego). Wrapy do tortilli kupisz w marketach.
Kolacja: tosty z chleba razowego z hummusem (przepis tutaj natką pietruszki.
Co zjem ja, za jakiś czas, jak będę składać meldunek z pierwszych dni.
Co jeszcze przeczytałam?
Mozna uprawiać sport na diecie wegetariańskiej, dużo zwierząt jest zabijanych na jedzenie. Nic odkrywczego, zobaczymy, co jutro:)
Motivation a' la Nisha
Czyli motywacja według Nishy:)
Otóż, każdy z nas ma pewnie tak, że ma czasem jakiś plan, który jest dla niego bardzo ważny, ale jego realizacja wymaga czasem sporo pracy i poświęceń. I nawet wizja spełnionego planu nie jest w stanie nas do końca przekonać, by się wysilać. Wtedy szukamy dodatkowej motywacji.
Najzdrowiej by było, gdyby ta motywacja siedziała nam w głowie. Czasami zaczyna nam tego brakować. Moja motywacja siedzi wtedy w... portfelu.
Obiecuję sobie, że kupię sobie coś, co bardzo chcę mieć. I to koniecznie coś, czego nie kupiłabym sobie normalnie z wrodzonego skąpstwa, bo ani to pożyteczne, ani tanie, ani nie do końca w moim stylu. Ale bardzo, bardzo, bardzo chcę to mieć. I nie kupię przed realizacją celu (dlatego już dawno przestałam obiecywać sobie ciuchy, i tak kupię je wcześniej) bo będzie mi żal pieniędzy. A jak zrealizuję, to owszem, bo sama sobie obiecałam. No i bardzo chcę!
Dla każdej z nas pewnie to będzie coś innego. Ja jestem absolutnie zakochana w serii pluszaków My Blue Nose Friends. Są śliczne, każdy ma imię i jakiś charakter. Pierwszego dostałam od mojego eks, bo sama mu powiedziałam "to chcę!". I od tego czasu żadnego nie kupiłam, bo mi żal pieniędzy. A kocham te pluszaki, no... Mam pajączka, o tego:
Otóż, każdy z nas ma pewnie tak, że ma czasem jakiś plan, który jest dla niego bardzo ważny, ale jego realizacja wymaga czasem sporo pracy i poświęceń. I nawet wizja spełnionego planu nie jest w stanie nas do końca przekonać, by się wysilać. Wtedy szukamy dodatkowej motywacji.
Najzdrowiej by było, gdyby ta motywacja siedziała nam w głowie. Czasami zaczyna nam tego brakować. Moja motywacja siedzi wtedy w... portfelu.
Obiecuję sobie, że kupię sobie coś, co bardzo chcę mieć. I to koniecznie coś, czego nie kupiłabym sobie normalnie z wrodzonego skąpstwa, bo ani to pożyteczne, ani tanie, ani nie do końca w moim stylu. Ale bardzo, bardzo, bardzo chcę to mieć. I nie kupię przed realizacją celu (dlatego już dawno przestałam obiecywać sobie ciuchy, i tak kupię je wcześniej) bo będzie mi żal pieniędzy. A jak zrealizuję, to owszem, bo sama sobie obiecałam. No i bardzo chcę!
Dla każdej z nas pewnie to będzie coś innego. Ja jestem absolutnie zakochana w serii pluszaków My Blue Nose Friends. Są śliczne, każdy ma imię i jakiś charakter. Pierwszego dostałam od mojego eks, bo sama mu powiedziałam "to chcę!". I od tego czasu żadnego nie kupiłam, bo mi żal pieniędzy. A kocham te pluszaki, no... Mam pajączka, o tego:
To jest Webster, jego cechą jest pobudzanie wyobraźni posiadacza:). Kreatywna mała bestia. Wzięłam pajączka, bo się ich boję, ale Webstera bać się nie da. Jest śliczny, milusi i mięciutki.
I chcę ich więcej. Na tej stronie można je sobie pooglądać: klik!
A za co będzie mi się należała nagroda? Tu jest lista:
Włosy do pasa (minimum)
Szpagat
Zrobić cosplay Ahri (albo jakiejkolwiek innej baby z League of Legends)
Brak boczków i brzuszka
Odłożyć co najmniej 3 tysiące (nie umiem żyć bez oszczędności)
Oob/lucid dream
Biegać co 2 dzień 5 kilometrów (przez 2 miesiące)
Maraton? A przynajmniej pół? (i za jedno i za drugie należałby mi się pluszak:))
500 wejść na bloga dziennie (help:D)
W tym momencie lista niedługa, ale też nie tak prosta, jakbym chciała:) Ale mam czas, z chęcią zamienię go na śliczne pluszaki!:D
(tak, zrobiłam skłony:P)
piątek, 13 września 2013
Zostań wege na 30 dni!
Nie jestem wegetarianką. Ale za mięsem nie przepadam, a skoro aktualnie nie katuję żadnej diety, to nic mi nie stoi na przeszkodzie, żeby zobaczyć projekt, który od dawana mnie interesował.
Jak niektórzy wiedzą, a inni właśnie przeczytają, kiedyś przez rok nie jadłam mięsa. Nie z miłości do zwierząt, ale z prostego powodu, że nieszczególnie mi smakuje, wolę zboża i warzywa. Więc nie jadłam, po czym nie mogłam oddać krwi z powodu zbyt małej ilości żelaza. Wtedy zaczęłam znowu jeść zwierzątka, bo jakoś bardziej zależy mi na ratowaniu życia ludzkiego, niż zwierzęcego.
Teraz jestem ciekawa, czym taki projekt będzie różnił się od mojego odżywiania wtedy. Nie planuję zrywać kompletnie z mięsem, bo je zwyczajnie lubię. Znaczy, dobry hamburger, chilli czy kurczak, to coś, na co miewam ochotę. Ale miesiąc wegetariańskiej diety to sama przyjemność dla mnie.
Was też zachęcam i zapraszam do śledzenia, czym ciekawym podzieli się za mną program. Teraz muszę zjeść mojego hamburgera i mogę zaczynać.
Zakupy
Tak, skłony zrobione. Ale prywaty też trochę musi być:). To w końcu blog, a nie tylko strona testowa. Otóż: pierwszy raz od paru lat podoba mi moda tego sezonu!
Bo ja ogółem wybredna jestem. Podobają mi się niektóre rzeczy, ale większości nie znoszę. W spodniach praktycznie nie chodzę, bo kocham spódnice i sukienki, trampek nie założę. No, chyba, że miałyby pasować do jakiegoś konceptu, ale gardzę Conversami (jakoś mnie nie przekonują w ogóle). No i nienawidzę z całego serca legginsów. Nie wiem kto i czemu je wymyślił, ale ja po ich założeniu czuję się, jakbym w samych rajstopach chodziła, czyli źle.
Z tym się wiąże mój pierwszy, niespełniony jeszcze zakup: chcę mieć skórzane spodnie. Skóra panoszy się w tym sezonie, więc uznałam, że trzeba korzystać z wyboru i szaleć. Więc poluję. Najpierw zobaczyłam właśnie w Calzedoni legginsy, nawet z kieszonkami na tyłku, zapowiadające się nieźle. Taaa... Zmierzyłam (brawa dla pierwszej "pani od rajstop", która odgadła poprawnie mój rozmiar! Tak, noszę S! Nie, to że mam okrągły tyłek nie znaczy, że potrzebuję M, a najlepiej L!:D) i...
No, były skórzane, tak, były dobre, fuj, wciąż wyglądały jak legginsy. Oddałam je pani, mówiąc, że niestety legginsy wciąż mi się nie podobają... Ups, sprzedawczyni nosiła legginsy. Mam nadzieję, że mnie nie zapamiętała, bo kupuję tam rajstopy hurtem i byłoby mi smutno, gdyby w najbliższym sklepie mnie nie lubiły sprzedawczynie. A była super radosna i miła, nie zauważyłam tych legginsów, no...
W H&M mają całkiem zachęcające, rurki co prawda, ale skórzane spodnie chyba muszą takie być. Nie zachwyciły mnie mimo wszystko szczególnie, więc szukam dalej. Widziała może któraś z Was piękne skórzane spodnie, które wyglądają na prawdziwą skórę? Obcisłe mogą być do woli, ale nie mogą być legginsami.
Co poza tym?
Urodowo, kupiłam szampon polecany przez Anwen. Przy okazji założyłam sobie kartę w Yves Rocher, nadostawałam bezużytecznych próbek, ale kolejny zakup da mi tusz gratis, więc nie narzekam. A że czaję się na odżywkę do włosów, to akurat mi w smak. Szampon kupiłam oto ten:
Czy jakoś, zgodnie z obietnicą zwiększa objętość? W mnie, niestety, szczególnie tego nie zauważyłam, ale moje włosy od pyłu remontowego nieposłuszne są bardzo, więc wypowiem się jeszcze po ich opanowaniu.
Modowo, zakupiłam skórzaną (znaczy, udającą skórę;)) kurtkę w Orsayu. Yay, Orsay. Kiedyś ubierałam się tam ciągle, ale fakt, jeansy ładnie kroją. I przez to ich bycie marką typowo kobiecą, kurtki mają taliowane, więc korzystając z mody na skórę kupiłam jedną czym prędzej. Z nieznanych mi przyczyn nie mogę jej znaleźć na stronie sklepu... W każdym razie, ładna jest, przypomina motocyklową, ale jednocześnie widać, że jest damska.
Poza tym kupiłam balerinki (nuda, ale w czymś muszę robić te kilometry po mieście) i wielkie, ciężkie buciory z flagą angielską (moda na Anglię to też dla mnie kupa radości, wszystko mogę mieć teraz w motywy angielskie!:D).
Jak tylko dokopię się wreszcie do aparatu (utknął pod zwałami rzeczy z kuchni), to pokażę te cuda na zdjęciach.
A teraz szukam pomysłu: coś zdrowego, ciepłego na obiad, za pomocą mikrofali? Da się w ogóle? Bo już mam dość gotowego jedzenia (no dobrze, wczoraj z rodzicami byłam w restauracji, stek wołowy z ziemniaczkami, masłem i serem, plus surówka był pyszny, ale nie chcę wiedzieć, ile w nim było kalorii). Jakby ktoś miał pomysł, co mogę zjeść, to nie pogardzę żadną propozycją.
Bo ja ogółem wybredna jestem. Podobają mi się niektóre rzeczy, ale większości nie znoszę. W spodniach praktycznie nie chodzę, bo kocham spódnice i sukienki, trampek nie założę. No, chyba, że miałyby pasować do jakiegoś konceptu, ale gardzę Conversami (jakoś mnie nie przekonują w ogóle). No i nienawidzę z całego serca legginsów. Nie wiem kto i czemu je wymyślił, ale ja po ich założeniu czuję się, jakbym w samych rajstopach chodziła, czyli źle.
Z tym się wiąże mój pierwszy, niespełniony jeszcze zakup: chcę mieć skórzane spodnie. Skóra panoszy się w tym sezonie, więc uznałam, że trzeba korzystać z wyboru i szaleć. Więc poluję. Najpierw zobaczyłam właśnie w Calzedoni legginsy, nawet z kieszonkami na tyłku, zapowiadające się nieźle. Taaa... Zmierzyłam (brawa dla pierwszej "pani od rajstop", która odgadła poprawnie mój rozmiar! Tak, noszę S! Nie, to że mam okrągły tyłek nie znaczy, że potrzebuję M, a najlepiej L!:D) i...
No, były skórzane, tak, były dobre, fuj, wciąż wyglądały jak legginsy. Oddałam je pani, mówiąc, że niestety legginsy wciąż mi się nie podobają... Ups, sprzedawczyni nosiła legginsy. Mam nadzieję, że mnie nie zapamiętała, bo kupuję tam rajstopy hurtem i byłoby mi smutno, gdyby w najbliższym sklepie mnie nie lubiły sprzedawczynie. A była super radosna i miła, nie zauważyłam tych legginsów, no...
W H&M mają całkiem zachęcające, rurki co prawda, ale skórzane spodnie chyba muszą takie być. Nie zachwyciły mnie mimo wszystko szczególnie, więc szukam dalej. Widziała może któraś z Was piękne skórzane spodnie, które wyglądają na prawdziwą skórę? Obcisłe mogą być do woli, ale nie mogą być legginsami.
Co poza tym?
Urodowo, kupiłam szampon polecany przez Anwen. Przy okazji założyłam sobie kartę w Yves Rocher, nadostawałam bezużytecznych próbek, ale kolejny zakup da mi tusz gratis, więc nie narzekam. A że czaję się na odżywkę do włosów, to akurat mi w smak. Szampon kupiłam oto ten:
Czy jakoś, zgodnie z obietnicą zwiększa objętość? W mnie, niestety, szczególnie tego nie zauważyłam, ale moje włosy od pyłu remontowego nieposłuszne są bardzo, więc wypowiem się jeszcze po ich opanowaniu.
Modowo, zakupiłam skórzaną (znaczy, udającą skórę;)) kurtkę w Orsayu. Yay, Orsay. Kiedyś ubierałam się tam ciągle, ale fakt, jeansy ładnie kroją. I przez to ich bycie marką typowo kobiecą, kurtki mają taliowane, więc korzystając z mody na skórę kupiłam jedną czym prędzej. Z nieznanych mi przyczyn nie mogę jej znaleźć na stronie sklepu... W każdym razie, ładna jest, przypomina motocyklową, ale jednocześnie widać, że jest damska.
Poza tym kupiłam balerinki (nuda, ale w czymś muszę robić te kilometry po mieście) i wielkie, ciężkie buciory z flagą angielską (moda na Anglię to też dla mnie kupa radości, wszystko mogę mieć teraz w motywy angielskie!:D).
Jak tylko dokopię się wreszcie do aparatu (utknął pod zwałami rzeczy z kuchni), to pokażę te cuda na zdjęciach.
A teraz szukam pomysłu: coś zdrowego, ciepłego na obiad, za pomocą mikrofali? Da się w ogóle? Bo już mam dość gotowego jedzenia (no dobrze, wczoraj z rodzicami byłam w restauracji, stek wołowy z ziemniaczkami, masłem i serem, plus surówka był pyszny, ale nie chcę wiedzieć, ile w nim było kalorii). Jakby ktoś miał pomysł, co mogę zjeść, to nie pogardzę żadną propozycją.
czwartek, 12 września 2013
Confession i włosy:)
Chciałam się przyznać, że dopiero dziś zabrałam się do moich skłonów. Mam aktualnie szalejący w domu remont i ani nie jem zdrowo, ani za ćwiczenia zabrać się nie mogę, bo... Nie mam drzwi. I żyć mogę dopiero po 17, jak mi fachowcy z domu wyjdą. Nie mam też kuchni, więc jeść mogę tylko to, co da się zrobić w mikrofalówce, najlepiej gotowe. Czajnika nawet nie mam, nie chciałby mi ktoś z Poznania dać kubka ciepłej herbaty?
No, ale dziś skłony zrobiłam, moje problemy uczuciowe wyjechały z miasta, więc mam pełen spokój. Wiecie, jak pył wysusza skórę i włosy? Ja już ledwo od niego żyję. Moich pięknych kudłów nie mogę rozczesać, mimo odżywek i masek.
W ogóle, to moim marzeniem jest mieć włosy conajmniej do pasa. A najlepiej do pupy. Od przedszkola chcę mieć takie włosy... Ale zawsze coś mi staje na przeszkodzie. W przedszkolu była to ciocia, która ścięła mnie na grzybka bez zezwolenia mamy, potem byłam to ja, marudząca na kolor (5 lat rozjaśniania na platynę... z blondu, ale jednak, mam cienkie włosy i jeszcze to). Potem znów ja, dochodząca do genialnego wniosku (a już zaczęłam farbować henną, miało być dobrze), że trzeba ja skrócić i cięcie do brody...
No, ale teraz znowu zaczynają sięgać za ramiona, są rude, i tylko końcówki zostały mi po rozjaśnianiu. Na początku wakacji poszło ponad 10 centymetrów i włosy do pasa są realną perspektywą.
Olej, pokrzywa i skrzyp. Czysta, naturalna włosowa magia. I siemię lniane, jak mi się o nim przypomni. I owsianka. Tyle dobra.
A Anwen (kto nie zna, hańba mu: http://www.anwen.pl/) właśnie robi akcję olejowania. Kto jak kto, ale ja dołączam, bo jej olejowanie przywróciło mi wiarę w moje kłaki, można powiedzieć, że Anwen spełnia marzenia;).
Tutaj akcja: klik!
A jutro podzielę się z Wami moimi najnowszymi zakupami. Nie jestem fanką zakupów, ale czasem trzeba:).
No, ale dziś skłony zrobiłam, moje problemy uczuciowe wyjechały z miasta, więc mam pełen spokój. Wiecie, jak pył wysusza skórę i włosy? Ja już ledwo od niego żyję. Moich pięknych kudłów nie mogę rozczesać, mimo odżywek i masek.
W ogóle, to moim marzeniem jest mieć włosy conajmniej do pasa. A najlepiej do pupy. Od przedszkola chcę mieć takie włosy... Ale zawsze coś mi staje na przeszkodzie. W przedszkolu była to ciocia, która ścięła mnie na grzybka bez zezwolenia mamy, potem byłam to ja, marudząca na kolor (5 lat rozjaśniania na platynę... z blondu, ale jednak, mam cienkie włosy i jeszcze to). Potem znów ja, dochodząca do genialnego wniosku (a już zaczęłam farbować henną, miało być dobrze), że trzeba ja skrócić i cięcie do brody...
No, ale teraz znowu zaczynają sięgać za ramiona, są rude, i tylko końcówki zostały mi po rozjaśnianiu. Na początku wakacji poszło ponad 10 centymetrów i włosy do pasa są realną perspektywą.
Olej, pokrzywa i skrzyp. Czysta, naturalna włosowa magia. I siemię lniane, jak mi się o nim przypomni. I owsianka. Tyle dobra.
A Anwen (kto nie zna, hańba mu: http://www.anwen.pl/) właśnie robi akcję olejowania. Kto jak kto, ale ja dołączam, bo jej olejowanie przywróciło mi wiarę w moje kłaki, można powiedzieć, że Anwen spełnia marzenia;).
Tutaj akcja: klik!
A jutro podzielę się z Wami moimi najnowszymi zakupami. Nie jestem fanką zakupów, ale czasem trzeba:).
środa, 11 września 2013
"Niezdrowe" diety - może mają plusy?
Hah, wiem, niebezpieczny tytuł. Ale po kolei, bo już widzę wzburzenie malujące się na niektórych twarzach. Diety monoskładnikowe, restrykcyjne i tym podobne nie są zdrowe i ich stosowanie poza poprawą sylwetki plusów nam nie da. Nie popieram ich stosowania ogółem. Ale ostatnio sama zadałam sobie pewne pytanie i odpowiedź wyszła mi taka, że uznałam, że warto podzielić się nią na blogu.
Pytanie brzmiało: co właściwie jest nie tam z dietami "cud"?
No i wszyscy wiemy: nie dostarczają nam odpowiedniej ilości kalorii, ciało wchodzi w tryb oszczędzania, efekt jojo, brak witamin i minerałów...
Ple, ple, ple, urażając miłośników zdrowego żywienia i odchudzania latami.
Na temat mojego efektu jojo i trybów oszczędzania (tak, zwalnia się metabolizm, nie, organizm nie odkłada wszystkiego, jak dostanie tyle, ile potrzebuje, a nie więcej, to nic sobie nie odkłada, żywym przykładem jestem, 1600 kcal po diecie cud i jedyne, co odłożycie, to bajki na półkę) opinię już znacie: jojo nie ma, jest obżarstwo. Odchudzanie, podobnie jak rzucanie palenia, siedzi w głowie. Trzeba mieć siłę, by nie żreć, nawet po diecie. A raczej jeść dobrze. Ale najpierw, na bogów, trzeba schudnąć, a lata gubienia 50 kilo powiedzmy, bo pół kilo w tydzień, to prawie dwa lata, moją cierpliwość by zabiły. Jakoś wolałam po 8 w dwa tygodnie, a pomiędzy się najeść (nie obeżreć, najeść, powtarzam).
A teraz koronny argument drugi: "jak tydzień będziesz jadła tylko kapustę, albo nic, nie daj boże, to nie będziesz miała witamin, żeby normalnie funkcjonować!"/
Taaa....
Panie, które były grube, i panie, które wciąż są: ile z Was, z rączką na serduszku mi powie, że odżywia się racjonalnie? Wiecie, połowa talerzyka warzyw, pięć porcji dziennie, zdrowe tłuszcze, brak fast-foodów zamiast obiadu? (Nie mówię tu o paniach, które mają parę kilo nadwagi, tylko o wadze cięższej) Jasne, są wyjątki, może i któreś z tych pań do swojego półkilowego mięsa z tłuszczem (osobiście widziałam moją ciotkę, 100 kilo, całe życie na diecie, jak pomiędzy dietami jadła czysty tłuszcz z wołowiny z rosołu z chrzanem, jojo, jasne) je kilogram sałaty. Ale większość jednak grubciów NIE dostarcza sobie tych witamin.
I w ten sposób dochodzimy do mojej puenty. Tak, te złe diety (w żaden sposób nie bronię diet białkowych, to są koszmarki nawet dla mnie, żeby nie było niedomówień!) czegoś tam nie dostarczają. Ale jak ten grubas nie dostarczając odpowiedniej ilości witamin te 20, 30 czy nawet 40 lat przeżył to naprawdę myślicie, że go taka dieta nagle zabije?
Widział ktoś film Super Size Me? Tam pan dostarczał kalorii dużo, 3 posiłki i tak dalej. Na żadnej restrykcyjnej diecie nie chodziłam z bólami głowy, żołądka i tak dalej. On na diecie McDonaldowej - owszem!
Tak, diety cud to szok dla organizmu. Tak, jak wrócimy do "normalnego" jedzenia po diecie, to utyjemy. Tak, nie wyrobimy sobie nawyków zdrowego odżywiania.
Ale też!
Tak, damy sobie kopa motywacyjnego do dalszych zmian. Tak, w stosunku do super niezdrowego fast foodowego żarcia, BĘDZIEMY (tak, będziemy! widział ktoś dietę Mai Błaszczyn, dziesięciodniową?) zdrowiej się odżywiać. I jeśli użyjemy mózgu, a nie żuwaczki, to nie utyjemy ponownie i nie będziemy płakać.
I na zakończenie: ja na codzień odżywiam się zdrowo, naprawdę. Na śniadanko owsianeczka z owocami, na obiad pierś z kurczaka z ryżem, surówką, albo leczo, albo kalafiorek z wody, albo coś innego. Na kolację pełnoziarnista bułka z pomidorkiem i chudą wędliną, albo jogurt z warzywami.
I zdrowe odżywianie jest super, bo ja uwielbiam wszystkie warzywa i owoce. Z ruchem gorzej, ale też nad sobą pracuję. Ale gdybym tak miała zacząć zrzucanie wagi: ważyłabym teraz zapewne 80-90 kilo i płakała, że życie jest ciężkie.
Więc, proszę: nie demonizujmy niczego. Wiem, trend jest na fitness, zdrowe odżywianie, piękna kultura ii kocham ją całym sercem. Ale diety cud to też narzędzia. Czy nóż jest winien, że denat nie żyje?
Wszystko z głową, kochane. Jeśli ktoś umie nożem pokroić tylko kapustę, oszczędzając teściową, to niech dietę zastosuje, a potem działa nad utrzymaniem wagi, jedząc zdrowo.
NIE MÓWIĘ O DIETACH BIAŁKOWYCH! Moje zdanie dotyczy wszystkich poza nimi, podkreślam to jeszcze raz, Dukana można skazać moim zdaniem na lata w kamieniołomach. Moje wywody dotyczą diet krótkich, góra dwutygodniowych. (No i South Beach, ale to w ogóle inna kategoria)
Pytanie brzmiało: co właściwie jest nie tam z dietami "cud"?
No i wszyscy wiemy: nie dostarczają nam odpowiedniej ilości kalorii, ciało wchodzi w tryb oszczędzania, efekt jojo, brak witamin i minerałów...
Ple, ple, ple, urażając miłośników zdrowego żywienia i odchudzania latami.
Na temat mojego efektu jojo i trybów oszczędzania (tak, zwalnia się metabolizm, nie, organizm nie odkłada wszystkiego, jak dostanie tyle, ile potrzebuje, a nie więcej, to nic sobie nie odkłada, żywym przykładem jestem, 1600 kcal po diecie cud i jedyne, co odłożycie, to bajki na półkę) opinię już znacie: jojo nie ma, jest obżarstwo. Odchudzanie, podobnie jak rzucanie palenia, siedzi w głowie. Trzeba mieć siłę, by nie żreć, nawet po diecie. A raczej jeść dobrze. Ale najpierw, na bogów, trzeba schudnąć, a lata gubienia 50 kilo powiedzmy, bo pół kilo w tydzień, to prawie dwa lata, moją cierpliwość by zabiły. Jakoś wolałam po 8 w dwa tygodnie, a pomiędzy się najeść (nie obeżreć, najeść, powtarzam).
A teraz koronny argument drugi: "jak tydzień będziesz jadła tylko kapustę, albo nic, nie daj boże, to nie będziesz miała witamin, żeby normalnie funkcjonować!"/
Taaa....
Panie, które były grube, i panie, które wciąż są: ile z Was, z rączką na serduszku mi powie, że odżywia się racjonalnie? Wiecie, połowa talerzyka warzyw, pięć porcji dziennie, zdrowe tłuszcze, brak fast-foodów zamiast obiadu? (Nie mówię tu o paniach, które mają parę kilo nadwagi, tylko o wadze cięższej) Jasne, są wyjątki, może i któreś z tych pań do swojego półkilowego mięsa z tłuszczem (osobiście widziałam moją ciotkę, 100 kilo, całe życie na diecie, jak pomiędzy dietami jadła czysty tłuszcz z wołowiny z rosołu z chrzanem, jojo, jasne) je kilogram sałaty. Ale większość jednak grubciów NIE dostarcza sobie tych witamin.
I w ten sposób dochodzimy do mojej puenty. Tak, te złe diety (w żaden sposób nie bronię diet białkowych, to są koszmarki nawet dla mnie, żeby nie było niedomówień!) czegoś tam nie dostarczają. Ale jak ten grubas nie dostarczając odpowiedniej ilości witamin te 20, 30 czy nawet 40 lat przeżył to naprawdę myślicie, że go taka dieta nagle zabije?
Widział ktoś film Super Size Me? Tam pan dostarczał kalorii dużo, 3 posiłki i tak dalej. Na żadnej restrykcyjnej diecie nie chodziłam z bólami głowy, żołądka i tak dalej. On na diecie McDonaldowej - owszem!
Tak, diety cud to szok dla organizmu. Tak, jak wrócimy do "normalnego" jedzenia po diecie, to utyjemy. Tak, nie wyrobimy sobie nawyków zdrowego odżywiania.
Ale też!
Tak, damy sobie kopa motywacyjnego do dalszych zmian. Tak, w stosunku do super niezdrowego fast foodowego żarcia, BĘDZIEMY (tak, będziemy! widział ktoś dietę Mai Błaszczyn, dziesięciodniową?) zdrowiej się odżywiać. I jeśli użyjemy mózgu, a nie żuwaczki, to nie utyjemy ponownie i nie będziemy płakać.
I na zakończenie: ja na codzień odżywiam się zdrowo, naprawdę. Na śniadanko owsianeczka z owocami, na obiad pierś z kurczaka z ryżem, surówką, albo leczo, albo kalafiorek z wody, albo coś innego. Na kolację pełnoziarnista bułka z pomidorkiem i chudą wędliną, albo jogurt z warzywami.
I zdrowe odżywianie jest super, bo ja uwielbiam wszystkie warzywa i owoce. Z ruchem gorzej, ale też nad sobą pracuję. Ale gdybym tak miała zacząć zrzucanie wagi: ważyłabym teraz zapewne 80-90 kilo i płakała, że życie jest ciężkie.
Więc, proszę: nie demonizujmy niczego. Wiem, trend jest na fitness, zdrowe odżywianie, piękna kultura ii kocham ją całym sercem. Ale diety cud to też narzędzia. Czy nóż jest winien, że denat nie żyje?
Wszystko z głową, kochane. Jeśli ktoś umie nożem pokroić tylko kapustę, oszczędzając teściową, to niech dietę zastosuje, a potem działa nad utrzymaniem wagi, jedząc zdrowo.
NIE MÓWIĘ O DIETACH BIAŁKOWYCH! Moje zdanie dotyczy wszystkich poza nimi, podkreślam to jeszcze raz, Dukana można skazać moim zdaniem na lata w kamieniołomach. Moje wywody dotyczą diet krótkich, góra dwutygodniowych. (No i South Beach, ale to w ogóle inna kategoria)
poniedziałek, 9 września 2013
Gruba lektura: Gruba
Jako, że nie każdego dnia jest tak po prostu co napisać (ileż można pisać, że zjadłam/poćwiczyłam i nic ciekawego się nie wydarzyło?), to bloga będę troszkę urozmaicać. Na przykład recenzjami książek.
Niniejszym witam w cyklu "Gruba lektura". Tytuł serii nie od wagi książek, a od tematyki: związanej z nadwagą, otyłością i odchudzaniem naturalnie. Wystąpią tu zarówno tytuły stricte o odchudzaniu, jak i takie, jak bohaterka naszego odcinka: o osobach cierpiących na nadwagę czy otyłość.
"Gruba" to książka autorstwa Natalii Rogińskiej. Jej główna bohaterka, Magda, jest osobą chorobliwie otyłą. Ponadto ma złe kontakty z matką i choć zarabia dobrze jako grafik komputerowy, jest nieszczęśliwa, ponieważ jest wciąż samotna.
Można by powiedzieć, że problemy Magdy są wynikiem problemów rodzinnych: braku ojca, złego kontaktu z matką, braku porozumienia między matką i babką. Notorycznie zajada ona problemy, a babcia, która kocha ją bezgranicznie i od dziecka wyraża swoje uczucia do niej poprzez jedzenie nie polepsza sprawy.
W książce, naturalnie, mamy okazję obserwować przemianę głównej bohaterki, którą pewien obiektywny pomiar wagi uświadamia, jak wielki ma problem.
Nie zdradzając szczegółów fabuły powiem, że warto poczytać. Nie jest to literatura najwyższych lotów, czyta się ją szybko i łatwo, ale mnie osobiście w pewnym momencie powstrzymywała, przed zjedzeniem kolejnego ciasteczka. I namawiała, do kolejnego wejścia na orbitrek.
Autorka w całkiem realistyczny, przynajmniej moim zdaniem, sposób opisuje problemy osoby otyłej, a zaskoczenie ponoć zaskakuje. Mnie co prawda nie zaskoczyło, ale ja zawsze przewiduję zakończenia i sama sobie psuję przyjemność. Książka na jeden wieczór i na poprawę humoru w trakcie diety.
Niniejszym witam w cyklu "Gruba lektura". Tytuł serii nie od wagi książek, a od tematyki: związanej z nadwagą, otyłością i odchudzaniem naturalnie. Wystąpią tu zarówno tytuły stricte o odchudzaniu, jak i takie, jak bohaterka naszego odcinka: o osobach cierpiących na nadwagę czy otyłość.
"Gruba" to książka autorstwa Natalii Rogińskiej. Jej główna bohaterka, Magda, jest osobą chorobliwie otyłą. Ponadto ma złe kontakty z matką i choć zarabia dobrze jako grafik komputerowy, jest nieszczęśliwa, ponieważ jest wciąż samotna.
Można by powiedzieć, że problemy Magdy są wynikiem problemów rodzinnych: braku ojca, złego kontaktu z matką, braku porozumienia między matką i babką. Notorycznie zajada ona problemy, a babcia, która kocha ją bezgranicznie i od dziecka wyraża swoje uczucia do niej poprzez jedzenie nie polepsza sprawy.
W książce, naturalnie, mamy okazję obserwować przemianę głównej bohaterki, którą pewien obiektywny pomiar wagi uświadamia, jak wielki ma problem.
Nie zdradzając szczegółów fabuły powiem, że warto poczytać. Nie jest to literatura najwyższych lotów, czyta się ją szybko i łatwo, ale mnie osobiście w pewnym momencie powstrzymywała, przed zjedzeniem kolejnego ciasteczka. I namawiała, do kolejnego wejścia na orbitrek.
Autorka w całkiem realistyczny, przynajmniej moim zdaniem, sposób opisuje problemy osoby otyłej, a zaskoczenie ponoć zaskakuje. Mnie co prawda nie zaskoczyło, ale ja zawsze przewiduję zakończenia i sama sobie psuję przyjemność. Książka na jeden wieczór i na poprawę humoru w trakcie diety.
Trening na brzuch według Joanny Chmielewskiej - dzień pierwszy
Tak, tak, właśnie o tą starszą panią od kryminałów nam tu chodzi. Naprawdę:). Jak pewnie część z Was wie, a część za chwilę się dowie, Pani Joanna Chmielewska poza stosem kryminałów popełniła także książki dla dzieci i młodzieży, które w tym momencie nas nie interesują, a także poradnik humorystyczny pod tytułem "Traktat o odchudzaniu". Jak nietrudno się domyślić, traktuje on o... odchudzaniu.
Czemu mój kot goni swój ogon? I depcze mnie przy tym? Chce go ktoś kupić może?
Ekhem, wracając do tematu. Niniejszym chciałabym książkę tę polecić, bo wiele w niej zdrowego podejścia. Przy okazji dowiadujemy się, że autorka całe życie musiała pilnować swojej wagi, co wiele z nas zapewne rozumie. A także, że za każdym razem, gdy zauważała za swojej młodości, że jej brzuch przestaje być idealnie płaski, stosowała następujący trening:
Należy stanąć w rozkroku, ręce unieść do góry i zrobić jak najgłębszy skłon, ręce wyrzucając jak najdalej między nogami. Następnie, absolutnie nie robiąc żadnego zatrzymania, energicznie się wyprostować i dalej znów bez przerwy skłon powtórzyć.
W ten sposób dnia pierwszego wykonujemy 10 skłonów. Każdego kolejnego dnia wykonujemy jeden skłon więcej, dnia 10 powinniśmy, jeżeli startowaliśmy z brzuchem nieznacznie odstającym, brzuszki mieć płaskie jak deseczki.
Po poprawnie wykonanych skłonach wszystko powinno nas boleć dnia następnego, ale tym przejmować się nie można.
Cóż, spróbować warto. Płaski brzuch bez morderczego a6w? Myślę, że wiele z nas bierze to w ciemno. A to tylko 10 dni, z czego skłony takiego zajmują może minutę (pamiętajcie, bez żadnej przerwy!, skłon, wyprost, skłon wyprost!).
No to teraz mój zacny brzuszek przed:
Do dzieła!
Czemu mój kot goni swój ogon? I depcze mnie przy tym? Chce go ktoś kupić może?
Ekhem, wracając do tematu. Niniejszym chciałabym książkę tę polecić, bo wiele w niej zdrowego podejścia. Przy okazji dowiadujemy się, że autorka całe życie musiała pilnować swojej wagi, co wiele z nas zapewne rozumie. A także, że za każdym razem, gdy zauważała za swojej młodości, że jej brzuch przestaje być idealnie płaski, stosowała następujący trening:
Należy stanąć w rozkroku, ręce unieść do góry i zrobić jak najgłębszy skłon, ręce wyrzucając jak najdalej między nogami. Następnie, absolutnie nie robiąc żadnego zatrzymania, energicznie się wyprostować i dalej znów bez przerwy skłon powtórzyć.
W ten sposób dnia pierwszego wykonujemy 10 skłonów. Każdego kolejnego dnia wykonujemy jeden skłon więcej, dnia 10 powinniśmy, jeżeli startowaliśmy z brzuchem nieznacznie odstającym, brzuszki mieć płaskie jak deseczki.
Po poprawnie wykonanych skłonach wszystko powinno nas boleć dnia następnego, ale tym przejmować się nie można.
Cóż, spróbować warto. Płaski brzuch bez morderczego a6w? Myślę, że wiele z nas bierze to w ciemno. A to tylko 10 dni, z czego skłony takiego zajmują może minutę (pamiętajcie, bez żadnej przerwy!, skłon, wyprost, skłon wyprost!).
No to teraz mój zacny brzuszek przed:
Do dzieła!
piątek, 6 września 2013
Dwudniowa dieta bananowa: podsumowanie
I tak minęły dwa dni sumiennego stosowania się do diety. Efekty spektakularne może nie są, ale nieznacznie przewyższyły oczekiwane:
Wymiary przed i po:
Talia:64 63,5
Brzuch:81,5 bez zmian
Biodra:98,5 98
Udo prawe:59 58,5
Udo lewe:60 59,5
Łydka prawa: 37,5 37
Łydka lewa: 36,5 36
Waga: 57,7 56,7
Przewidywana utrata wagi: 0,8 kilograma
Faktyczna utrata wagi: 1 kilogram
Kalorie dziennie: ok. 1400
Centymetrów w sumie straciłam 3, czyli całkiem nieźle. Niestety, nic nie straciłam z brzucha, choć wydaje mi się bardziej płaski, może znowu źle mierzę:).
Tylko od razu piszę, bezpośrednio przed zastosowaniem diety najzdrowiej nie jadłam, więc mogło zlecieć ze mnie dużo wody zmagazynowanej przez sól.
W każdym razie, czas na moją opinię:
Zasadniczo, jestem na tak. Dieta jest nie tak bardzo wymagająca, jak inne jednoskładnikowe, dostarcza znośną ilość kalorii i jest na tyle krótka, że nie wyczerpuje organizmy. Przed wyjściem, dla lekkiej poprawy wyglądu, lub jako początek innej diety. Jako główna metoda chudnięcia... Jeśli ktoś ma 3 kilo, można spróbować tego tygodnia. Ja bym jej nie przedłużała, żeby gubić więcej. Monotonia zabije każdego:).
A teraz biegnę szykować post z treningiem, mam coś ciekawego w zanadrzu:). No i idę zjeść jakieś śniadanie:).
Wymiary przed i po:
Talia:64 63,5
Brzuch:81,5 bez zmian
Biodra:98,5 98
Udo prawe:59 58,5
Udo lewe:60 59,5
Łydka prawa: 37,5 37
Łydka lewa: 36,5 36
Waga: 57,7 56,7
Przewidywana utrata wagi: 0,8 kilograma
Faktyczna utrata wagi: 1 kilogram
Kalorie dziennie: ok. 1400
Centymetrów w sumie straciłam 3, czyli całkiem nieźle. Niestety, nic nie straciłam z brzucha, choć wydaje mi się bardziej płaski, może znowu źle mierzę:).
Tylko od razu piszę, bezpośrednio przed zastosowaniem diety najzdrowiej nie jadłam, więc mogło zlecieć ze mnie dużo wody zmagazynowanej przez sól.
W każdym razie, czas na moją opinię:
Zasadniczo, jestem na tak. Dieta jest nie tak bardzo wymagająca, jak inne jednoskładnikowe, dostarcza znośną ilość kalorii i jest na tyle krótka, że nie wyczerpuje organizmy. Przed wyjściem, dla lekkiej poprawy wyglądu, lub jako początek innej diety. Jako główna metoda chudnięcia... Jeśli ktoś ma 3 kilo, można spróbować tego tygodnia. Ja bym jej nie przedłużała, żeby gubić więcej. Monotonia zabije każdego:).
A teraz biegnę szykować post z treningiem, mam coś ciekawego w zanadrzu:). No i idę zjeść jakieś śniadanie:).
czwartek, 5 września 2013
Dwudniowa dieta bananowa: dzień drugi
Wagę, wymiary i wszystko podam w poście podsumowującym, jak zważę się i zmierzę jutro rano. Teraz tylko zdradzę w tajemnicy, że weszłam na wagę i coś może z tego nawet być.
Banany, jogurt, płatki owsiane... Czytałam gdzieś wersję dodającą łyżeczkę miodu, ale oszczędzę sobie tej przyjemności, banan jest dość słodki. I jabłka. Gdyby cieplej było za oknem i jutro bym nie wychodziła, to z ciekawości pociągnęłabym pewnie cały tydzień. Ale zimno, jogurt zimny, mam ochotę na zupę, albo chilli, a potem hamburgera, no i jeszcze zapiekane figi w sosie winnym... Potrzebuję kuchni, niech się ten remont już kończy...
Z braku dostępności kuchni, będę musiała przetestować jakiś program treningowy. W taką chłodną końcówkę lata nie chcę się pakować w diety bazujące na zimnych składnikach. Ech, kiedyś mi zawsze było ciepło... Niech mi nikt nie mówi, że tłuszczyk nie ma zalet:D. Dobrze, że kupiłam sobie śliczną, ciepłą, misiowatą bluzę z New Yorkera. Ma nawet uszka na górze, niech dopadnę kogoś z aparatem, to wstawię moje zdjęcie w niej:).
Znacie może jakieś cudotwórcze programy treningowe, najlepiej góra dwu tygodniowe? Bo wiem, że na samym początku semestru nie będę miała głowy do ćwiczeń i muszę do 30 skończyć:). Wtedy też wezmę się za jakąś dietę nową.
No i na miłe zakończenie posta sweet focia bananowa. Mój ostatni banan!
Banany, jogurt, płatki owsiane... Czytałam gdzieś wersję dodającą łyżeczkę miodu, ale oszczędzę sobie tej przyjemności, banan jest dość słodki. I jabłka. Gdyby cieplej było za oknem i jutro bym nie wychodziła, to z ciekawości pociągnęłabym pewnie cały tydzień. Ale zimno, jogurt zimny, mam ochotę na zupę, albo chilli, a potem hamburgera, no i jeszcze zapiekane figi w sosie winnym... Potrzebuję kuchni, niech się ten remont już kończy...
Z braku dostępności kuchni, będę musiała przetestować jakiś program treningowy. W taką chłodną końcówkę lata nie chcę się pakować w diety bazujące na zimnych składnikach. Ech, kiedyś mi zawsze było ciepło... Niech mi nikt nie mówi, że tłuszczyk nie ma zalet:D. Dobrze, że kupiłam sobie śliczną, ciepłą, misiowatą bluzę z New Yorkera. Ma nawet uszka na górze, niech dopadnę kogoś z aparatem, to wstawię moje zdjęcie w niej:).
Znacie może jakieś cudotwórcze programy treningowe, najlepiej góra dwu tygodniowe? Bo wiem, że na samym początku semestru nie będę miała głowy do ćwiczeń i muszę do 30 skończyć:). Wtedy też wezmę się za jakąś dietę nową.
No i na miłe zakończenie posta sweet focia bananowa. Mój ostatni banan!
środa, 4 września 2013
Dwudniowa dieta bananowa: dzień pierwszy
Po przemyśleniu faktu, że w piątek wbijam się w super obcisłą sukienkę i idę pić alkohol, uznałam, że zaczynanie dłuższej diety skazane jest na porażkę. Dlatego wybrałam dietę dwudniową, dobra na rozpęd i będę miała świadomość, że ukończyłam jakiś projekt, malutki, ale zawsze. Zdjęcia niestety nie będzie, bo aktualnie nie ma mi kto zrobić, ale do czasu następnej diety na pewno się pojawi. Zacznijmy od cyferek.
Wymiary przed:
Talia:64
Brzuch:81,5
Biodra:98,5
Udo prawe:59
Udo lewe:60
Łydka prawa: 37,5
Łydka lewa: 36,5
Waga: 57,7
Dieta bananowa:
Spotkałam parę wersji tej diety, ale zdecydowałam się na najbardziej minimalistyczną. Dietę można stosować do 7 dni, ale poleca się ponoć dwa, najwięcej trzy. Jako, że dwa akurat mi pasują, na razie zrobię dwa, jakby wystąpiła potrzeba, to przetestuję i dłuższe wersje. Menu jest bardzo proste. Na śniadanie, obiad i kolację zjadamy muesli przygotowane ze szklanki jogurtu/maślanki/kefiru/mleka, banana i 3 łyżek płatków owsianych. Na drugie śniadanie i podwieczorek zjadamy po jabłku. Jako, że jesteśmy dobrymi żuczkami, pijemy też przynajmniej 1,5 litra wody. I już.
Spójrzmy na to pod kątem kalorycznym. Po szybkim podliczeniu za pomocą strony ilewazy.pl, wychodzi mi 1313 kalorii na dzień. Czyli ilość zaspokająjąca mniej-więcej moje zapotrzebowanie spoczynkowe. Przy takiej ilości kalorii powinnam chudnąć maks kilogram na tydzień, więc spektakularnych efektów się nie spodziewam. Chyba, że działa tu jakaś magia...
Przez magię, mam na myśli jakąś dietetyczna chemię, na której się nie znam. Z chemią zawsze byłam na bakier:).
Podsumowując:
Kalorie/dzień: 1313
Czas trwania: 2-7 dni
Utrata wagi sugerowana przez internet: 3 kilo w tydzień
Oczekiwana utrata wagi: 0,85 kilograma (w dwa dni, z wyliczenia matematycznego)
Jako, że twórcy nie sugerują, przy jakiej wadze ma nastąpić ten spadek, to coś im nie wierzę. Ale, zastosujemy, zobaczymy, jak mawiają.
Cóż, jestem po pierwszym dniu. Jako, że cały czas biegam jak głupia przy remoncie, to niewiele mam czasu na myślenie o jedzeniu. Głodu specjalnego nie odczułam, ale ja zazwyczaj mało jem, więc jeśli ktoś jada sporo na codzień, to mógłby mu głód doskwierać.
Poddenerwowana nie jestem, jak sobie na chwile usiadłam, to zamarzyło mi się zjeść coś dobrego i ciepłego, ale wypiłam herbatę i przeszło:). Dwa dni myślę, że każdy może o bananach i jogurcie przeżyć, chyba, że ktoś czegoś z zestawienia wybitnie nie lubi. Ja lubię:). Chociaż po bananach mam uczucie chłodu w żołądku, od zawsze, nazywam to sobie semi alergią:D.
Cóż, to by było na tyle, jeśli o pierwszy dzień chodzi. Jutro dzień drugi i ostatni, a potem biegnę przytyć jedząc ogromnego hamburgera w slow foodowej burgerowni. A następnie spalić tańcząc. Albo znowu przytyć pijąc... Intensywny weekend przede mną!:D
Wymiary przed:
Talia:64
Brzuch:81,5
Biodra:98,5
Udo prawe:59
Udo lewe:60
Łydka prawa: 37,5
Łydka lewa: 36,5
Waga: 57,7
Dieta bananowa:
Spotkałam parę wersji tej diety, ale zdecydowałam się na najbardziej minimalistyczną. Dietę można stosować do 7 dni, ale poleca się ponoć dwa, najwięcej trzy. Jako, że dwa akurat mi pasują, na razie zrobię dwa, jakby wystąpiła potrzeba, to przetestuję i dłuższe wersje. Menu jest bardzo proste. Na śniadanie, obiad i kolację zjadamy muesli przygotowane ze szklanki jogurtu/maślanki/kefiru/mleka, banana i 3 łyżek płatków owsianych. Na drugie śniadanie i podwieczorek zjadamy po jabłku. Jako, że jesteśmy dobrymi żuczkami, pijemy też przynajmniej 1,5 litra wody. I już.
Spójrzmy na to pod kątem kalorycznym. Po szybkim podliczeniu za pomocą strony ilewazy.pl, wychodzi mi 1313 kalorii na dzień. Czyli ilość zaspokająjąca mniej-więcej moje zapotrzebowanie spoczynkowe. Przy takiej ilości kalorii powinnam chudnąć maks kilogram na tydzień, więc spektakularnych efektów się nie spodziewam. Chyba, że działa tu jakaś magia...
Przez magię, mam na myśli jakąś dietetyczna chemię, na której się nie znam. Z chemią zawsze byłam na bakier:).
Podsumowując:
Kalorie/dzień: 1313
Czas trwania: 2-7 dni
Utrata wagi sugerowana przez internet: 3 kilo w tydzień
Oczekiwana utrata wagi: 0,85 kilograma (w dwa dni, z wyliczenia matematycznego)
Jako, że twórcy nie sugerują, przy jakiej wadze ma nastąpić ten spadek, to coś im nie wierzę. Ale, zastosujemy, zobaczymy, jak mawiają.
Cóż, jestem po pierwszym dniu. Jako, że cały czas biegam jak głupia przy remoncie, to niewiele mam czasu na myślenie o jedzeniu. Głodu specjalnego nie odczułam, ale ja zazwyczaj mało jem, więc jeśli ktoś jada sporo na codzień, to mógłby mu głód doskwierać.
Poddenerwowana nie jestem, jak sobie na chwile usiadłam, to zamarzyło mi się zjeść coś dobrego i ciepłego, ale wypiłam herbatę i przeszło:). Dwa dni myślę, że każdy może o bananach i jogurcie przeżyć, chyba, że ktoś czegoś z zestawienia wybitnie nie lubi. Ja lubię:). Chociaż po bananach mam uczucie chłodu w żołądku, od zawsze, nazywam to sobie semi alergią:D.
Cóż, to by było na tyle, jeśli o pierwszy dzień chodzi. Jutro dzień drugi i ostatni, a potem biegnę przytyć jedząc ogromnego hamburgera w slow foodowej burgerowni. A następnie spalić tańcząc. Albo znowu przytyć pijąc... Intensywny weekend przede mną!:D
wtorek, 3 września 2013
Idea bloga
W internecie raz po raz znajduję kolejne "diety cud", które rzesza zdesperowanych kobiet stosuje, porzuca w połowie i płacze na efekt jojo. Nie jestem jedną z tych kobiet. Pozbyłam się swojej nadmiarowej wagi jakiś czas temu, z pomocą tych cudownych diet i nigdy na, jak dla mnie mitologiczny, efekt jojo nie cierpiałam. Moje ciało wciąż nie jest idealne, ale mam silną wolę i chęć do testów, a brak idealności zniweluję niejako przy okazji.
Chcę przetestować i opisać dzień po dniu diety, które w niedługim czasie mają dać cudowne efekty. Z cenami produktów, samopoczuciem, wagą, wymiarami i zdjęciami porównawczymi.
W międzyczasie, chcę też potestować niektóre zestawy ćwiczeń, takie jak a6w, czy inne cudowne sposoby na osiągnięcie efektów. Naturalnie, także z opisem dzień po dniu i zdjęciami, czy to danej partii ciała, czy całości.
Na tą chwilę rozważam albo jakieś cudo dwudniowe, albo 10 dniową dietę owocowo-warzywną. Jakby ktoś się tu zaplątał i był jakąś dietą zainteresowany, zapraszam do proponowania, jestem gotowa na wszystko:).
Cóż, to by było na dziś na tyle. Witam na moim blogu i zachęcam do śledzenia. Gdzieś po drodze może mi się zaplątać coś o ciuchach lub włosach, mam nadzieję, że wybaczycie:).
Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Nisha
Chcę przetestować i opisać dzień po dniu diety, które w niedługim czasie mają dać cudowne efekty. Z cenami produktów, samopoczuciem, wagą, wymiarami i zdjęciami porównawczymi.
W międzyczasie, chcę też potestować niektóre zestawy ćwiczeń, takie jak a6w, czy inne cudowne sposoby na osiągnięcie efektów. Naturalnie, także z opisem dzień po dniu i zdjęciami, czy to danej partii ciała, czy całości.
Na tą chwilę rozważam albo jakieś cudo dwudniowe, albo 10 dniową dietę owocowo-warzywną. Jakby ktoś się tu zaplątał i był jakąś dietą zainteresowany, zapraszam do proponowania, jestem gotowa na wszystko:).
Cóż, to by było na dziś na tyle. Witam na moim blogu i zachęcam do śledzenia. Gdzieś po drodze może mi się zaplątać coś o ciuchach lub włosach, mam nadzieję, że wybaczycie:).
Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Nisha
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)